„Gambit Królowej” to ostatnio najpopularniejsze sformułowanie dotyczące szachów. Nie bez powodu!

Niedawno na platformie streamingowej Netflix pojawił się serial „Gambit Królowej”, który z miejsca zawojował serca publiczności. Chyba mało kto spodziewał się, że serial o szachach może wzbudzić zainteresowanie nie tylko graczy, ale również zupełnych laików. Okazało się jednak, że można pokazać szachy przez pryzmat ich emocji, otoczki, wyzwań i pokus. Taka forma przekazu spotkała się z wyjątkowo ciepłym przyjęciem przez widownię. Social media zostały zalane opiniami na temat serialu i – co rzadko zdarza się w tematyce dotyczącej szachów – nie tak prosto napisać coś, co jeszcze nie zostało napisane! Skoro nawet sam mistrz King napisał tak:

Niesamowite jest to, że ten serial dociera pod strzechy. Chyba każdy z Was spotkał się już z pytaniem znajomego, który obejrzał serial i chciał się podzielić wrażeniami. Dziennikarze, nagle, zaczęli rozmawiać z arcymistrzyniami i arcymistrzami i pytać o serial, o karierę, o przyszłość, a nie tak jak zazwyczaj o skandale.

O skali popularności serialu może świadczyć wiele rzeczy, ale najlepiej jego fenomen reprezentują świeżutkie statystyki. Na diagramie widocznym poniżej, zielony kolor reprezentuje kraje, w których Gambit Królowej jest najpopularniejszym serialem na platformie Netflix, a w krajach oznaczonym kolorem żółtym zajmuje miejsa 2-4. Nieźle, prawda?

Chyba nie trzeba dodawać, że te wyniki dają szachom wielką szansę. Obok sukcesu szachów w zdobywaniu nowych fanów poprzez streaming gier na platformach takich jak Twitch, teraz społeczność może powiększyć się o widzów serialu. Mam nadzieję, że FIDE, ECU i krajowe Związki wykorzystają szansę, którą podarował nam los. Może w Polsce udałoby się zorganizować jakieś wydarzenie z udziałem arcymistrza Borgowa?

Sam serial w kilku miejscach dał mi do myślenia. Nie będę skupiać się na ocenie gry aktorskiej, ocenianiu jakości zdjęć czy nawet scenariusza – takie opinie można znaleźć w wielu miejscach Internetu, bo oceniają go dosłownie wszyscy.

Pomyślałem, że podzielę się kilkoma spostrzeżeniami, które nasunęły mi się podczas oglądania kolejnych odcinków.

Ciekawą postacią jest w filmie Harry Beltik (ciekawostka: aktor Harry Melling, wcielił się w…Dudleya Dursleya, kuzyna Harry’ego Pottera). Mistrz stanu Kentucky to pierwszy „boss”, którego główna bohaterka, czyli Elisabeth Harmon, musiała pokonać. Kilka lat po tym jak ta sztuka się udała, Beltik przez jakiś czas stał się trenerem/współpracownikiem Beth. I to właśnie w tamtym odcinku padają dwa ciekawe cytaty:

  1. „It’s chess. We’re all prima donnas.” – czyli wszyscy jesteśmy primadonnami. To niesamowicie celny, prawdziwy tekst. Wielcy, dobrzy, a nawet nieco mniej silni zawodnicy lubią gwiazdorzyć. Podkreślają swoje zalety, oczekują uwielbienia i poklasku. Zarazem potrafi im wiele przeszkadzać. Typowy obrazek z sal turniejowych to przecież uciszanie jednych zawodników przez innych, którzy za chwilę… sami rozmawiają nie mniej głośno. Wielu zawodników rozpoczyna rozmowę od „A ja,…”, zawsze pozycjonując swoje doświadczenia jako punkt odniesienia dla całego świata. Ciekawe są zwłaszcza rozmowy na turniejach szachów szybkich, gdzie emocje są świeże i nie mogą opaść. Choć jest to zabawne, to jednak często rozmowy – zwłaszcza zawodników, którym nie idzie za dobrze – wyglądają jak licytacja niepowodzeń. Znacie to, prawda? „Mój ból jest lepszy niż Twój”, ta piosenka mogłaby również dotyczyć szachowych primadonn.
  2. „I don’t love chess (…) I just don’t love it as much as I once did. I am not obsesed with it the way one has to be to win it all.” – Ten teskt, w wolnym tłumaczeniu: „Nie kocham szachów, nie kocham ich tak jak kochałem kiedyś. Nie jestem na ich punkcie tak zakręcony jak musi być ktoś, kto chce wygrywać.”, padł w momencie zakończenia współpracy. Ten tekst wydaje mi się wyjątkowo życiowy, może nawet ponadczasowy. W każdym sporcie, a mam wrażenie, że w szachach przede wszystkim, trzeba się bardzo poświęcić, aby triumfować. Trzeba myśleć o swojej dyscyplinie cały czas, podporządkowywać wszystko inne. Trudno to zrobić bez miłości. Idąc o krok dalej – na krajowym podwórku mamy jednego zawodnika, który szachy kocha. Chyba nie muszę nawet mówić, jak ma na nazwisko.

Ciekawą postacią jest Benny Watts. Mistrz USA, wyróżniający się poziomem gry, ale i „stylówą”. Zawsze w kapeluszu, skórach, z szelmowskim uśmiechem i wianuszkiem fanów. A z drugiej strony skromny mieszkaniec Nowego Jorku, który mieszka w….suterenie, aby nie powiedzieć norze. W pewnym sensie to dość dobre ukazanie losów zawodowych szachistów w bogatych krajach zachodu – bez specjalnego wsparcia sponsorów mogą z trudem wiązać koniec z końcem. I choć oczywiście w latach 60. ubiegłego wieku sprawy wyglądały inaczej niż teraz (zwłaszcza w USA przed erą Fischera), to pewne rzeczy nie zmieniły się – w wielu krajach „bogatego” świata (choć w Polsce też) w powszechnej świadomości szachy to bardziej świetlicowa gra niż sposób na życie. Na pewno „Gambit Królowej” pomoże zmienić ten stereotyp.

Na koniec taki refleksyjny fragment pod wpływem tego jak potoczyły się losy relacji Beth Harmon i jej pierwszego nauczyciela, pana Shaibela. Gdyby nie ten skromny woźny z sierocińca, główna bohaterka nie zostałaby tym, kim została. Ten szorstki człowiek, zapalony – choć słaby – szachista szybko zorientował się, że ma to czynienia z wyjątkową osobą i to dzięki niemu zaczęła się cała historia. Do sukcesu Harmon dołożył także 10 dolarów, których bohaterka potrzebowała, aby wystartować w pierwszym turnieju w karierze. Te 10 dolarów miała oddać po wygranej, ale tego nie zrobiła. Z Shaibelem zresztą w ogóle się nie spotkała, a pojawiła się dopiero na jego pogrzebie. Łzy emocji wywołało w niej znalezienie w piwnicy sierocińca „ołtarza” z artykułami na jej temat, które przez lata zbierał pan Shaibel.

I tu właśnie pojawia się refleksja – czy my jako społeczność szachowa pamiętamy o tych, którzy uczyli nas szachów? O pierwszych instruktorach, o trenerach, a nawet o szkolnych czy klubowych działaczach. Często takie osoby, tak jak Pan Shaibel, wypadają gdzieś poza nawias, nikt o nich nie pamięta. Może warto wziąć telefon i zadzwonić, zwłaszcza teraz w czasach pandemii? Nawet jeżeli nikomu nie wisimy dziesięciu bagsów.

Teraz pozostaje nam czekać na drugą część. Myślę, że nie ma takiej opcji, żeby ona nie powstała. Miłoby było znów zobaczyć w obsadzie Marcina Dorocińskiego, który swoją rolę zagrał naprawdę przekonująco. Warto tutaj wspomnieć, że pewien udział w grze polskiego aktora miał Radek Wojtaszek, który dzielił się swoimi doświadczeniami zawodowego szachisty z Dorocińskim. Choć, muszę zauważyć, Radek nie ma aż tak kamiennej twarzy jak serialowy Borgow!