Choć tytuł może wskazywać na co innego, to – zainspirowany książką „The Complete Chess Swindler” arcymistrza Davida Smerdona – chciałem napisać kilka słów o umiejętności … ratowania partii fuksem. Bo choć brzmi to jak żart, to faktycznie jest to umiejętność.
*****
W momencie pisania artykułu dowiedziałem się o śmierci Pana Michała Mamczara, legendy Polonii Wrocław i wrocławskich szachów. Cześć jego pamięci!
*****
Obiecałem, ale obietnicy nie dotrzymam. Planowałem napisanie kolejnej części opowiadającej o wygranej Polonii VOTUM Wrocław w rozgrywkach Ekstraligi, ale okazało się, że nie znalazłem na to czasu. Za chwilę miną dwa miesiące od momentu zakończenia turnieju i opowiadanie o tej złotej przygodzie byłoby odgrzewaniem starego kotleta.
Postanowiłem zatem podzielić się spostrzeżeniami dotyczącymi, jak to nazywa autor wspomnianej książki, nazwijmy to – szachrajstw. I nie chodzi tutaj o „patilogię” w wykonaniu Patrycji W. , a o umiejętność kreatywnej, sprytnej i przede wszystkim nieprzyjemnej dla przeciwnika obrony złych lub przegranych pozycji. Zacznę od tego, że – siegając pamięcią jakieś 25 lat wstecz – trenerzy mieli skłonność do podważania umiejętności zawodników, którzy wygrywali „wory”. O wielu zawodnikach słyszałem „fuksiarz” czy „łapkarz”, nawet o tych, którzy w rozgrywkach juniorów święcili triumfy. Po latach zrozumiałem, że to, co przez trenerów było często niedoceniane, było tym co jest trudne, a może nawet niemożliwe do nabycia w drodze edukacji. Wielu rzeczy można się nauczyć – teoretycznych końcówek, liczenia wariantów, techniki realizacji przewagi, nie wspominając już o debiutach. A jak nauczyć się zastawiania chytrych pułapek? Jak nauczyć się uśpienia czujności przeciwnika? Jak – oczywiście w rozgrywkach przy szachownicy, a nie online – zmanipulować przeciwnika językiem ciała lub mimiką twarzy?
Niektórzy to po prostu mają.
Czy przestudiowanie książki Davida może pomóc w rozwinięciu swoich umiejętności w tym aspekcie? Na pewno warto spróbować. Póki co, nie skończyłem jeszcze tej lektury (jak zresztą większości książęk szachowych), ale zgromadzony materiał jest naprawdę interesujący. Niestety, póki co łamię autorowi serce, gdyż „prosił” on Czytelnika, aby spróbować się w jedynym na świecie teście z szachrajstw, bo włożył dużo serca w stworzenie tak nietypowego zestawu. To jeszcze przede mną!
Zastanawiam się czy sam mógłbym się zaliczyć do kategorii osób, które na szachrajstawach zyskiwały. Mam wrażenie, że w partiach z niektórymi zawodnikami wcielałem się w rolę szachraja, ale nie brakowało też takich, których (regularnie) mnie kantowali. W pamięci mam jedno szachrajstwo. Oto one:
Pozycja na diagramie pochodzi z partii Wojtaszek – Bartel z mistrzostw Polski do lat 18 w 2003 roku. Ten turniej był dla mnie bardzo nieudany i choć na finiszu próbowałem dogonić uciekającą czołówkę, to na koniec skończyłem na czwartym miejscu, za plecami Grzegorza Gajewskiego, Radka Wojtaszka oraz Bartka Heberli. Dla mnie partia, którą prezentuję, wiele nie zmieniła, Radka zaś kosztowała złoty medal.
Co widzimy na szachownicy? Białe mają trzy(!) piony przewagi, a przebieg partii do tego momentu był jednostronny. W debiucie w dziecinny sposób podstawiłem pionka na a5 (zagrałem Sb8-a6, Radek dał szacha Hd1-a4 i zbił pionka na a5), a potem mój przeciwnik w bardzo pewny sposób powiększał przewagę. Jedyne, co udało mi się osiągnąć to jakieś niewyraźne widoki na … stworzenie gróźb, poprzez ulokowanie pionka na h3. To były jednak tylko plany stworzenia gróźb, a nie realne problemy dla przeciwnika. Stąd najpierw oddałem drugiego, potem trzeciego piona, cały czas szukając cienia szans. Kiedy wydawało się, że wszystko jest już skończone, w pozycji na diagramie zdecydowałem się na 45…Sd5-c3. To było zagranie dokładnie w stylu opisywanym przez Smerdona – zachęciłem przeciwnika do wejścia na „prostszą” drogę do wygranej, która okazała się pułapką! Posunięcie zagrane przeze mnie jest … idealne, aby zgubić czujność przeciwnika. Białe wygrywają po niemal każdym ruchu, a ocena silnika to jakieś +8. Kluczem mojego posunięcia jest jednak to, że białe mogą się pozbyć – pozornie – ostatniej przeszkody na drodze do zdobycia całego punktu. Można zatem zrozumieć, że Radek, który już dużo wcześniej musiał sobie „wpisać” punkt, połasił się na czwartego piechura i zagrał 46.Hg4xh3??
Na to tylko czekałem, bo w odpowiedzi miałem 46…Hb1-e4 i nagle okazało się, że pomimo tego, że białe są na posunięciu i pomimo tego, że mają cztery(!) piony więcej, to wygrać partii już nie mogą.
Jak widzimy na diagramie, grozi zarówno He4-e2+ ze zdobyciem skoczka, jak i dużo konkretniejsze He4-h1#. W partii nastąpiło 47.f3 (ratowało też kilka innych posunięć), a partia zakończyła się remisem. (na marginesie tej partii warto zwrócić uwagę jak decentralizacja najważniejszej figury może wpłynąć na losy partii, nawet pomimo czterech pionków przewagi).
Być może zawodzi mnie pamięć, ale taki szachrajskich sztuczek wcale nie miałem aż tak wiele. Mam na myśli takich, w której moja pułapka, tak jak w przypadku partii z Radkiem, byłaby chytra (choć niekoniecznie trudna), a wpadnięcie w nią zmieniałoby oceną pozycji. Wiele partii, które uratowałem fuksem – a takich było sporo – wynikało raczej z tego, że stosowałem technikę unikania przegranej od razu, stawiając przed przeciwnikiem problemy, a niekoniecznie zastawiając pułapki.
A Wy, drodzy Czytelnicy, mieliście w swoich partiach takie sytuacje, w których świadomie wpuściliście przeciwnika w maliny i dzięki temu uratowaliście partie? A może robicie to regularnie? Zapraszam do podzielenia się swoimi partiami!
Świetna ta pułapka 🙂 Ja w swojej historii dość często miałem takie sytuacje, gdzie sytuacja na szachownicy była tragiczna a jakimś cudem udało się wrócić do gry. Myślę, że raczej tego nie da się nauczyć, decyduje przypadek, po prostu szczęście 🙂