Rok 2016 w szachach zapamiętamy przede wszystkim z powodu srebrnego medalu kobiecej reprezentacji Polski na Olimpiadzie Szachowej. Ale rok 2017 to nowe wyzwania i czekający nasze reprezentacje narodowe start w elitarnych Drużynowych Mistrzostwach Świata. – O ile dla Radka Wojtaszka nie będzie to nic nowego, bo z elitą gra często, to dla pozostałych graczy poprzeczka będzie zawieszona wysoko, być może nawet najwyżej w życiu – mówi reprezentant Polski i kapitan Polonii Wrocław Mateusz Bartel.
Na początek rozmowy chciałem wrócić do poprzedniego roku i poprosić Cię o małe podsumowanie: jaki to był – w Twojej opinii – rok dla polskich szachów, dla drużyny Polonii oraz dla Ciebie indywidualnie?
MATEUSZ BARTEL: – Z punktu widzenia polskich szachów był to rok niezapomniany, bo przecież nasze Panie stanęły na drugim miejscu podium na Olimpiadzie, a i panowie skończyli zawody na najwyższym miejscu po II Wojnie Światowej. Także Baku było, bezwzględnie, sukcesem. Niestety, poza tym, aż tak wiele się nie działo, choć zdarzały się pojedyncze sukcesy indywidualne, takie jak zwycięstwo Grześka Gajewskiego w Memoriale Najdorfa.
Polonia na pewno rok może zaliczyć do udanych, bo w końcu 40 procent obu drużyn olimpijskich to nasi zawodnicy. Także nasz klub dołożył niemałą cegiełkę to tych osiągnięć. W Ekstralidze zajęliśmy trzecie miejsce, które w świetle tego, że w trakcie sezonu Darek Świercz wyjechał do USA, było tym, na co nas stać. Co prawda, gdybyśmy mieli nieco więcej szczęścia w meczu ze Stilonem Gorzów, to powinniśmy skończyć wyżej, ale i to trzecie miejsce było, myślę, zupełnie przyzwoite.
Dla mnie rok 2017 był przeciętny. Zacząłem go dość dobrze, bo na turnieju Aerofłotu i na Mistrzostwach Polski skończyłem na trzecich miejscach, nie przegrywając żadnej partii, ale później już nie było tak dobrze. Zabolały mnie zwłaszcza Mistrzostwa Europy, gdzie po 7 rundach miałem 5,5 punktu, a turniej skończyłem na… 6. Na pewno po udanym początku roku liczyłem na dużo więcej.
Środowisko szachowe żyło srebrnym medalem kobiecej reprezentacji Polski na Olimpiadzie w Baku. Uważasz – jak wielu obserwatorów – że ten sukces nie został jednak odpowiednio doceniony i „nagłośniony” w Polsce?
– Zgadza się, nie ma wątpliwości, że wokół tego sukcesu działo się mało. Z drugiej strony, trudno oczekiwać, żeby w Polsce wokół jakiegokolwiek sukcesu szachistów było głośno, bo… taki mamy klimat. Za taki stan rzeczy trudno kogoś winić, bo media nie interesują się szachami nawet po sukcesach. Owszem, dobrze byłoby, gdyby w Polskim Związku Szachowym pracował ktoś w charakterze rzecznika prasowego – którego brak był widoczny po bakijskim sukcesie – ale jak zawsze w takich sytuacjach pojawia się pytanie kto za to zapłaci?! Bardziej niż do mediów sportowych, żal mam do… naszego środowiska, na szczeblu ogólnopolskim, wojewódzkim, klubowym. Nie potrafimy cieszyć się z takich sukcesów, nie organizujemy imprez, które taki sukces by uświetniły. Bo tu nawet nie chodzi o to, żeby „głaskać” zawodniczki czy trenerów, ale o to, by pokazywać, że sukces w szachach także potrafi kreować gwiazdy. My gwiazd nie kreujemy, a zatem nie wykorzystujemy szans na rozwój dyscypliny.
Odznaczenie szachistek w Pałacu Prezydenckim, wspólnie z medalistami Igrzysk Olimpijskich w Rio, to jednak chyba docenienie dyscypliny i ważny krok ku temu, by szachy były traktowane na równi z innymi dyscyplinami olimpijskimi?
– Tak, była to na pewno sympatyczna odmiana i krok na przód. Pamiętajmy jednak, że z dyplomów czy medali człowiek zawodowo grający w szachy nie wyżyje i dużo bardziej liczy się konkretne wsparcie czy uhonorowanie w sferze materialnej, a nie czysto honorowej. Nie chcę wchodzić w niewygodny temat finansów, powiem tylko, że kwoty, które za medale dostają czołowe drużyny świata są kilka – kilkanaście (a może i kilkadziesiąt!) razy większe niż to, na co można liczyć w Polsce.
Przechodząc do roku bieżącego – polskie reprezentacje zagrają w czerwcu w Drużynowych Mistrzostwach Świata. Na co realnie stać nasze drużyny w tych elitarnych zawodach?
– Cóż, bardzo trudno coś tutaj wyrokować. Panie zagrają po raz czwarty, więc mają pewne doświadczenia. Świata na tym turnieju jeszcze nie zwojowały, może tym razem będzie inaczej. Zresztą panie, jak i panowie, będą rozstawieni mniej więcej w połowie stawki (ok. 6. miejsca), także realnie okolice 5. miejsca są akceptowalne. Z pewnością jednak obie ekipy postarają się walczyć o podium, choć w przypadku panów będzie to diabelnie trudne.
Szczególnie dla męskiej reprezentacji to ogromne wyzwanie i wyróżnienie, bo Polacy zagrają w DMŚ po raz pierwszy?
– Dla panów będzie to debiut i na pewno bardzo trudny egzamin. Na DME czy Olimpiadzie rzadko mieliśmy okazję grać z najlepszymi, a w Chanty-Mansyjsku trzeba będzie się mierzyć z Rosją, Chinami, Ukrainą czy USA… Zazwyczaj potrzebowaliśmy kilku Olimpiad, by zagrać ze wszystkimi tymi reprezentacjami, a tutaj możemy z nimi grać dzień po dniu! Dlatego też będzie to wyjątkowo ciekawe, a także bardzo wymagające przetarcie. O ile dla Radka Wojtaszka nie będzie to nic nowego, bo z elitą gra często, to dla pozostałych graczy poprzeczka będzie zawieszona wysoko, być może nawet najwyżej w życiu. Ale co to będą za gracze, jeszcze nie wiemy. Patrząc na regulamin zawodów, termin powołań to 16 marca, a więc przed MP. To oznacza, że o wszystkim zadecyduje marcowa lista rankingowa, chyba, że inaczej zadecyduje trener Bartosz Soćko.
Nasza drużyna, która na Olimpiadzie w Baku zajęła 7. miejsce, ma według Ciebie jeszcze potencjał do rozwoju?
– Oczywiście! Zwłaszcza, że w Baku, mimo wysokiej lokaty, zagraliśmy raczej przeciętne zawody. Tam pokazaliśmy jednak charakter, czyli coś na czym bardzo zależało naszemu trenerowi. Jeśli dodamy do tego wykorzystanie naszych czysto szachowych walorów w 100 procentach, to wyniki mogą być lepsze.
Jakie inne, ważne imprezy czekają w tym roku na polskich kibiców szachów?
– W lutym odbędą się MŚ kobiet (gra Monika Soćko), potem ME kobiet i mężczyzn (odpowiednio: kwiecień – Ryga oraz początek czerwca – Mińsk), a na jesieni jeszcze Puchar Świata mężczyzn w Tbilisi (awans mają, na ten moment, Radek Wojtaszek oraz Kacper Piorun). W grudniu ciekawą imprezą będą ME w szachach szybkich i błyskawicznych, które po dwóch latach przerwy wracają do Polski, tym razem do Katowic.
Jeśli chodzi o Twój kalendarz startów indywidualnych w 2017 roku, to które turnieje masz już „zabukowane”?
– W marcu gram w mistrzostwach Polski, a potem, niestety, nic nie jest jeszcze pewne. Najpewniej wybiorę się na Mistrzostwa Europy, liczę też na to, że zdołam wywalczyć miejsce na DMŚ. To, z grubsza, plan na pierwszą połowę roku.
Na koniec słowo o drużynowych startach klubowych – Polonia Wrocław w tym roku tradycyjnie powalczy o miejsce na podium Ekstraligi?
– Wiele zależy od tego, jak finalnie będzie wyglądał nasz skład, a także od tego czy rywale się wzmocnią. Nie jest tajemnicą, że Darek Świercz nadal studiuje w USA, więc jego udział jest niemalże wykluczony. Wiadomo, że to spore osłabienie naszej drużyny. Z drugiej strony Oskar Wieczorek, który ostatnio zastępował Darka, radzi sobie ostatnio zupełnie nieźle, czego dowodem może być triumf nad Gatą Kamskim w 2. Bundeslidze. Także na pewno będziemy mieli potencjał do walki o wysokie miejsca, a jak go wykorzystamy – to już zupełnie inne pytanie.
[…] „[na Olimpiadzie] panowie skończyli zawody na najwyższym miejscu po II Wojnie Światowej. Także Baku było, bezwzględnie, sukcesem”; „w Baku, mimo wysokiej lokaty, zagraliśmy raczej przeciętne zawody” – Mateusz Bartel […]