Kolejnym przedstawicielem Polonii Wrocław na Moscow Open była Ania Iwanow, która nie marnuje czasu, bo już od piątku rozpoczyna rywalizację w kolejnym turnieju, tym razem w Niemczech. Mimo napiętego terminarza startów – co w ostatnim czasie jest u niej normą – znalazła chwilę, by podzielić się wrażeniami ze stolicy Rosji z czytelnikami naszej strony.
Jak oceniasz swój start w Moskwie? Liczyłaś na większy dorobek punktowy?
ANIA IWANOW: – Tak jak mówiłam przed wyjazdem, celowałam w miejsce w ścisłej czołówce. Mój wynik to takie minimum, wciąż na lekkim plusie rankingowym, ale nie jest to rezultat, który mnie zadowala. Powodem była głównie ostatnia runda, którą przegrałam z dość słabą zawodniczką, przez zbyt ryzykowny wybór debiutu. Przy wygranej byłoby 3. miejsce i solidny zysk rankingowy, a przegrana była dużym rozczarowaniem. Jednak wynik wynikiem, ale dzięki ogromnej pomocy i wsparciu, jakie otrzymuję od mojego chłopaka, który jest również moim trenerem, po każdym turnieju czuję, że się wiele nauczyłam. Teraz najbardziej liczy sie dla mnie poczucie, że robię postępy i że moja gra idzie w dobrym kierunku.
Udział w Moscow Open to ciekawe doświadczenie?
– Ciekawe, na pewno. Jest to turniej z dużymi tradycjami, grało wielu dobrych zawodników i widać tam ogromny szacunek do szachów. Muszę jednak przyznać, że trudno będzie mi wspominać ten turniej z uśmiechem na twarzy, gdyż ogólna atmosfera była trochę „ciężka”. Dodatkowo nasz grzejnik działał jak szalony, a posiłki serwowali nam do skutku – tzn. dopóki czegoś nie skończyliśmy, to bardzo konsekwentnie było to nadal podawane… także widać, że musieliśmy zmierzyć się z bardzo poważnymi problemami (śmiech).
Który pojedynek był najtrudniejszy?
– Na pewno partia z 6. rundy z Irine Sukandar, która wygrała turniej. Niestety, w tym dniu pojawiły się u mnie problemy zdrowotne i praktycznie nie byłam w stanie grać. Grałam białymi i dość szybko sforsowałam grę do końcówki, w której byłam bez pionka, ale za to z dużą aktywnością figur. Wystarczył jeden prosty ruch, który zabierał czarnym jedną możliwość kontrgry i partia byłaby praktycznie skończona. Ale byłoby zbyt nudno, jeśli potoczyłoby sie to w ten sposób! Chciałam być sprytna, więc zaczęłam myśleć. Popełniłam błąd, który bardzo dużo mnie kosztował. W trakcie tego niecodziennego procesu po prostu zapomniałam o możliwościach przeciwniczki i zagrałam zupełnie inny ruch… I wtedy tak naprawdę sie zaczęło. Grałyśmy kolejnych kilka godzin, podczas których musiałam znajdować jedyne posunięcia, poświęciłam kolejnego piona za inicjatywę i udało się – wybroniłam sie i znów był remis. Jednak pozycja była na tyle skomplikowana, że w tym stanie nie zdołałam postawić kropki nad i. To była bardzo bolesna porażka, która trochę mnie wypaliła i do końca turnieju nie mogłam sie z nią pogodzić.
Poziom zawodniczek był dość wyrównany? Bo zajęłaś 7. miejsce, a 0,5 pkt. więcej dawało już miejsce na podium…
– Chyba tak, aczkolwiek myślę, że brakowało wszystkim stabilności. To dość typowe dla kobiecych szachów. Jedynie o zwyciężczyni mogłabym powiedzieć w kontekście równego poziomu, ponieważ nie pokazała tak naprawdę nic wspaniałego, a grała po prostu solidnie. To był chyba klucz do wygranej. W mojej opinii walka o miejsca 2-8 to była trochę loteria.
Jaki teraz przed Tobą kolejny start? Przed wyjazdem do Moskwy wspominałaś o turnieju w Niemczech oraz o Capelle la Grande…
– Dokładnie tak. Od piątku 13 lutego zaczynam turniej w Niemczech – Pflatz Open. Znowu nie będzie lekko, ponieważ codziennie będą dwie rundy. A po 10 dniach zaczynam turniej w Capelle la Grande. To jeden z największych turniejów w kategorii open na świecie. A później zostanie mi około dwóch tygodni do Mistrzostw Polski Kobiet, przed którymi najprawdopodobniej zagram jeszcze kilka partii w Lidze Łotewskiej. Także teraz cały czas szachy!